Searching...
niedziela, 16 września 2012

Niedasie, czyli Polska okiem turysty

To moje pierwsze od piętnastu lat wakacje.
Nie tylko cyrk objazdowy po rodzinie, nie młodzieńcze wypady szalonej nastolatki, nie podróże sentymentalne, ale wakacje z mężem i dziećmi.


W Polsce. W górach.

Obserwuję więc wszystko oczami turystki. Może nie do końca turystki zagranicznej :)) ale jednak nieco ‘zzagranicyzowanej’.
Obserwuję i siłą rzeczy porównuję*.
Widzę duże zmiany, widzę lepsze drogi, widzę normalniej funkcjonujące instytucje, inwestycje, różnorodność, rozwój. (Tak przy okazji, to na ambasadę wypięłam się serdecznie, do Polski mnie wpuścili wraz z nierozpoznawalnymi na zdjęciach dziećmi, a w Wawie, w klimatyzowanym urzędzie, u uśmiechniętej pani wyrobiłam młodym dowody osobiste, za darmo, w 2 tygodnie. Serce roście!)


Widzę też jednakże dziesiątki niedociągnięć, takich niepodokręcanych śrubeczek, które bardzo wpływają na działanie całej machiny.
Nie czas tu ani miejsce na analizę funkcjonowania Państwa Polskiego (a i kompetencji mi brak).
Pokuszę się jednak na parę uwag na temat fragmentu polskiego przemysłu turystycznego - jako że moim odwiecznym pytaniem jest:
Dlaczego Polska nie wykorzystuje swoje potencjału w tej kwestii?


Dlaczego mając właściwie wszystko, co się da: morze, góry, jeziora, piękne lasy, folklor, dzikie zakątki i fajnych, przedsiębiorczych ludzi, nie jest (delikatnie mówiąc) popularnym miejscem spędzania urlopów przez obywateli innych państw europejskich.


Proszę więc z góry o wybaczenie, ale pobawię się trochę w zrzędzącego krytyka.
Jak moje narzekanie stanie się niestrawne, to proszę o przeczytanie dla równowagi tego tekstu :))


OBSERWACJA PIERWSZA czyli NIEZBYWALNE PRAWO DO SWOBODNEGO SIKANIA

O ile stan i częstotliwość występowania toalet (nazwijmy to umownie) publicznych wzrosły znacząco, to konieczność płacenia za nie horrendalnych pieniędzy (w miejscach turystycznych) jest absolutnie nie do zaakceptowania.
Wygląda na to, że kibelkowy biznes jest jednym z najbardziej dochodowych.
Kas fiskalnych nigdzie nie widziałam, a babcie klozetowe kasują jak za zboże: 1,5 - 2 zł od osoby.
OD OSOBY!!!
Dla naszej rodziny jednorazowe wejście to zatem wydatek rzędu 10-12 złotych. W upalne dni, przy hektolitrach wypitych płynów, taką ‘przyjemność’ trzeba zaserwować sobie parokrotnie. Owszem, można poczynić pewne oszczędności (np. skorzystać z toalety w czasie obiadu w restauracji), ograniczyć spożywanie płynów lub nie używać mydła i ręcznika :)). Generalnie jednak jeśli nie ma się w zwyczaju obsikiwania okolicznych krzaków, trzeba przewidzieć sporą sumę na załatwianie tej podstawowej potrzeby fizjologicznej.


Po zrobieniu tego zdjęcia zostałam zdrowo objechana przez babcię klozetową.
"A co mi tu pani fotografuje?!"

W Anglii, owszem, też płaci się za wejście do toalet w najbardziej obleganych turystycznie punktach miasta, ale jest to opłata groszowa (20p - dla porównania jednorazowy przejazd autobusem kosztuje £2,30 czyli ponad dziesięciokrotnie więcej; w Warszawie najtańszy bilet 20-minutowy kosztuje 2,60 czyli tylko 2x więcej niż toaleta).
Na Wyspach wszelkie muzea, a tym bardziej punkty informacji turystycznej mają bezpłatne toalety.


W Polsce toalety publiczne są ciągle jeszcze w dużej mierze domeną prywaciarzy i mam wrażenie, że panuje tu totalnie bezhołowie.


Sprawa toalet dla osób niepełnosprawnych (jak i wszelkich innych ułatwień dostępu) - a jestem na tym puncie ‘po angielsku’ wyczulona - wciąż niestety kuleje, choć oczywiście w porównaniu z tym, co się działo 15-20 lat temu, ruszyło się mocno.
Dlaczego osoba na wózku musi dostępować upokorzenia poprzez proszenie o klucz w informacji lub dzwonienie??


Gdy robiłam to zdjęcie w zakątku urzędu w Bielsku-Białej moja córka zapytała się:
"Mamo, czy my jesteśmy jakimiś szpiegami?" :))


I dlaczego - to już aspekt humorystyczny - toalety wciąż uparcie oznacza się kółeczkiem i trójkącikiem, które dla obcokrajowców są niejasne? Czy ktoś zna logiczne uzasadnienie tych symboli?

Tu miejsce na anegdotę: na jednej z gór moje dziewczę musiało skorzystać z toalety (2 zł). Toaleta była pilnie strzeżona (żeby przypadkiem nikt nielegalnie nie siknął), otwierana przez panią z okienka za pomocą przycisku . Posłałam więc córkę samą, by nie narażać się na niecne podejrzenia. Po dość długim czasie, kiedy pod drzwiami stworzyła się już długa kolejka, zapukałam w celu popędzenia panny.

”Ale mamo, nie mogłam szybko, bo ten sedes był bardzo wysoko” - usłyszałam w odpowiedzi.

Zdziwiona zajrzałam do środka. Okazało się, że były tam dwie toalety, męska (trójkącik) i damska (kółeczko). Moje zdesperowane dziecię, nerwowo rozpinając pasek w spodniach weszło do najbliższej, w której znajdował się ... pisuar.
Ale - tak twierdzi - jakoś się uporała, wdrapując się po gzymsie i podpierając rękami ściany :))
Poradzi sobie w życiu dziewczyna!


Dowcipna tabliczka z muzeum wzornictwa na zamku w Cieszynie
Niestety ... toaleta była zamknięta na cztery spusty.
Albo po prostu tak:


OBSERWACJA DRUGA czyli W CZASIE DESZCZU DZIECI SIĘ NUDZĄ

Moje dzieci, jeśli bardzo, bardzo, baaaaardzo chcą, potrafią się czymś zająć ;)
Wychowanie bez telewizora ma swoje zalety.
Jednakże w czasie wakacji, kiedy niespożytkowany nadmiar energii osiąga szczyty (i nie mówię tu tylko o wchodzeniu czarnym szlakiem i zostawianiu zasapanych rodziców mocno z tyłu), energia ta wymaga ukierunkowania i odpowiedniego zagospodarowania.

Nie będę kłamać, że moje dzieci są przeintelektualizowanymi badaczami rzeczywistości.
Nie, to zwykłe twory popkultury, które muszą mieć wszystko na kolorowo, multimedialnie i szybko.
Miłość do skansenów i poezji śpiewanej nie jest przekazywana genetycznie :)


Nie należę do mam, które kupią każdego 'kogucika na druciku', watę cukrową o smaku jagodowym pozwolę zagryźć kiełbasą z grilla i popić hektolitrami coli, a resztę pieniędzy wydadzą na gokarty, park linowy, sztuczny tor saneczkowy i aquapark.
Resztę pieniędzy nie, ale część już jak najbardziej :)


Co z tego, jeśli nikt ode mnie tych pieniędzy nie chce wziąć?

Po dwóch dniach dzielnej wspinaczki mieliśmy ambitne plany, by kontynuować poprawianie kondycji (oj, godziny spędzone na sofie dają o sobie znać :)).
Jednakże pani pogodynka nas okłamała i poziom opadów był odwrotnie proporcjonalny do ilości promieni słonecznych na szkanym ekranie.
Musieliśmy wymyślić więc plan B.


Znalezienie basenu w okolicy okazało się mocno utrudnione. Wieść gminna głosiła, że w okolicy jest piękny aquapark. Wujek Google nie był pewien i przekierowywał nas od strony do strony. W końcu pani w jedym z muzeów powiedziała nam, że wie, gdzie jest inny, bardzo fajny, całkiem niedaleko.
Jechaliśmy tam, bagatela, dwie godziny, gdyż ani nie był w okolicy, ani nie był jakkolwiek oznakowany.
Okazało się, że był to raczej niewielkich rozmiarów basen, wewnątrz ośrodka wypoczynkowego, z różnymi atrakcjami, z których największą były ceny: 30 zł od dorosłego i 20 zł od dziecka za godzinę, z minutowym naliczaniem czasu, po przekroczeniu godziny (ubieranie i suszenie włosów było oczywiście wliczone w płatny czas pobytu - co przy dzieciach moooocno skraca czas pływania lub ... baaardzo uszczupla portfel).



Zanim jednak dotarliśmy do aquaparku chcieliśmy odwiedzić Studio Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej. Moje dzieci może nie mają już tak sentymentalnego podejścia do Reksia, jak ja, ale bardzo chciały zobaczyć, jak robi się filmy rysunkowe, tym bardziej, że same lubią rysować (jedno z nich nawet twierdzi - po obejrzeniu 'Making of the Lion King'** - że chce zostać rysownikiem :))


Niestety, wejście tylko z grupą.
Tak, można się przyłączyć.
Najbliższy termin 22 sierpnia.
Trzy dni po naszym powrocie do Warszawy.
Szkoda :(
Nie rozumiem, dlaczego skoro już coś istnieje, jest zorganizowane na potrzeby wycieczek, ma pewną strukturę i koncepcję, nie może być ogólno-dostępne.
Wiem, że pewnie nieopłacalne jest organizowanie pokazu dla siedmiu osób, ale myślę, że na pewno udałoby się stworzyć jakąś większą grupę z ciekawskich turystów.
A może się mylę?


Park linowy, reklamujący się hasłem: 'dawka adrenaliny dla każdego od 3-99' lat też chcieliśmy odwiedzić, bo deszcz jakby zelżał.
Niestety, czynny tylko w weekendy.
Bo przecież są wakacje.
Dlaczego ktoś chciałby się pofatygować w poniedziałek lub środę?


Zostało nam jeszcze Zabawowo.
Typowy 'małpi gaj', rozrywka mało intelektualna :)) acz ukochana przez moje dzieci. Odszukanie zajęło nam również dobre pół godziny (a znajdowało się dwie ulice od Informacji Turystycznej).
Nikt nic nie wiedział.
Jedna pani skierowała nas do Domu Kultury, inny pan wmawiał nam, że miejsce nazywa się Figielkowo, jeszcze inny utrzymywał, że w okolicy na pewno nic takiego nie ma, bo tam same magazyny i chiński market.
W końcu dotarliśmy.
Godzina fikania plus kawa dla rodziców wyniosła nas 'tylko' 54 złote.


Innych miejsc do spędzenia czasu z dziećmi w pochmurny dzień brak.


Odwiedziliśmy więc Zamek Książąt Sułkowskich w Bielsku-Białej (która zachwyciła mnie prześlicznymi secesyjnymi kamienicami (a ja kocham mury :))
Urocze miejsce, z ciekawymi zbiorami.
Jednak informacje są tylko po polsku i tylko w wydaniu encyklopedycznym.
Jeśli się więc chce cokolwiek z tego muzeum wynieść :)), to trzeba się najpierw samemu wczytać, a potem tłumaczyć maluchom.

W Anglii większość muzeów ma opcję dla dzieci, albo w postaci audio-przewodnika w wersji uproszczonej, albo w postaci jakiegoś tajnego planu typu: znajdź na wystawie 15 przedmiotów z listy (tu zdjęcia z różnych zakamarków muzeum) i zdobądź odznakę.
Niektóre zmiany nie wymagają zbyt wielkigo nakładu finansowego. Czasami tylko niewielkiej zmiany perspektywy i sposobu myślenia ...


i przepiękne ochraniacze ...


OBSERWACJA TRZECIA czyli POLSKA KUCHNIA MIX-FIXem STOJĄCA

Nie jestem smakoszem.
Jem co jem, najczęściej (niestety) na szybko.
Jak mnie natchnie, to upichcę coś nietypowego.
Głównie jednak jadamy dania kuchni polskiej (z przyzwyczajenia), choć bardzo lubię kuchnie innych krajów (tajską, marokańską, włoską).

Mimo, że 'polskie jadło' jest tłustawe i oparte na smakach, do których obcokrajowcom 'długo by gębę przyzwyczajać' (to kolejny cytat z mojej nieocenionej teściowej :)), to zawsze uważałam je za smaczne.
I wymieniałam je wśród potężnych atutów polskiej turystyki.
Szczególnie w wersji 'agro'.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam w Polsce coś 'na mieście' (poza konsumpcją kaw i lodów), bo zawsze jadło się po domach :)).

W czasie tych wakacji celowo wykupiliśmy tylko śniadania, by stołować się 'publicznie'.
Moje wrażenia kulinarne z tygodniowych wycieczek po jadłodajniach Beskidu Żywieckiego są jednak bardzo smętne.

Wszystko - czy był to placek zbójnicki z gulaszem, czy naleśnik ze szpinakiem czy szaszłyk z kurczaka smakowało tak samo: S Ł O N O.
Słono, słono i jeszcze raz słono.
I pływało w zawiesistym sosie.



I wszystko zawierało w sobie jakieś niezidentyfikowane mieszanki ziołowe (???), mixy-fixy takie, siakie i owakie.

Dnia 15 sierpnia, w dzień świąteczny i słoneczny, wybraliśmy się ambitnie na Czantorię.
Jako że był to najwyższy szczyt w okolicy, ze sztucznym torem saneczkowym, z wyciągiem krzesełkowym, z festynem piwno-ludowym, spodziewaliśmy się tłumów.

Tłumy były.


Najpierw deptaliśmy sobie wszyscy po piętach i mijaliśmy się na szlaku z tymi ambitniejszymi, co chcieli szczyt zdobyć własnonożnie, a nie na 'skrzydłach' wyciągu.
Potem drobiliśmy kroczki w połowie drogi (gdzie był kolejka linowa kończyła swoją trasę, a kolejne kapele góralskie zaczynały występy), bo tłumy były nieprzeciętne.
Największy tłum 'powitalny' kłębił się przy stoisku, przy którym można było rzucić lotką i wygrać darmową torebkę ... fixów-mixów właśnie.

Przyprawa do grzanek złocistych, przyprawa do potraw meksykanskich, żeberek, kurczaka po staropolsku czy uniwersalny Bukiet Smaku budziły tak niezdrowe zainteresowanie, że dzielni globtroterzy musieli w finalnym akcie zdobycia szczytu przedzierać się przez zaaferowany tłum.



A potem były jeszcze wspomniane wcześniej naleśnikarnie, chaty zbójeckie, polskie jadła i inne, wyrastające jak kwiaty po deszczu lokale gastronomiczne. I wszędzie było słono.
I smakowo, i cenowo.

W ogóle mam wrażenie, że satysfakcjonowanie kubków smakowych jest jedną z głównych rozrywek w tzw. miejscowościach wypoczynkowych.
Satysfakcjonowanie (dosadniej mówiąc żarcie) odbywa się często w oparach zesmażonego oleju i swądzie grilowanego mięsiwa.


Brakuje mi kawiarenek.
Brakuje herbaciarni, 'branch-arni', 'lunch-arni', podwieczorkarni, sałatkarni i innych miejsc serwujących lekkie, łatwe i przyjemne przekąski.
Miejsc do posiedzenia i poplotkowania bez zadęcia.

W pijalni czekolady, gdzie umówiłam się z G. pani kelnerka podeszła do nas natychmiast.
Kawa mrożona i lody Wiśniowy Sad zostały podane i zjedzone w tempie natychmiastowym. Wszystko łatwo wchodziło przy łapczywej wymianie emocji i przemyśleń.

Wraz z ostatnią wyskrobaną łyżką bitej śmietany podeszła do nas pani kelnerka, łagodnie sugerując zamówienie czegoś jeszcze.
Swoją gotowość bojową meldowała jeszcze parę razy. Z namolnym uśmiechem.
Niestety, mimo wielu nietkniętych tematów, zmuszone byłyśmy do zmiany lokalu.
A fotele były takie wygodne ...



OBSERWACJA CZWARTA czyli KLIENT NASZ KRAM

Bo jeszcze nie pan. Jeszcze nie pan.
Przynajmniej nie wszędzie.
Klient jest kramem czyli fabryczką pieniędzy, zamieszaniem i pierepałką w jednym.
I żeby wszystko było jasne: pani zza lady rodem z barejowskiego Misia to stwór dawno już wymarły.
Obsługa jest miła, z uśmiechem co raz częściej spotykanym, z chęcią pomocy. Tylko że ta obsługa jest ograniczona odgórnymi regulacjami.
Niedasiami.


"Czy można dostać dodatkowy ręcznik?"
"Niestety nie. Nie mamy zapasowych. Przychodzą z pralni za dwa dni"


"Czy można wykupić parking na pół dnia?"
"Niestety, tylko bilety całodniowe."


"Do której czynny jest zjazd kolejką linową?"
"Do 17:30" -
w dzień wolny od pracy, gdy co najmniej dwie setki stoją w kolejce by zjechać. Niektórzy nie zjadą. Nie zdążą.


"Czy można u pana kupić bilet 20 minutowy?" (cena 2.60!!!) - pytam pana kierowcy w autobusiku kursującym między oddalonym od jakichkolwiek sklepów osiedlem moich rodziców a stacją metra (cała trasa to 15 min. od pętli do pętli).
"Niestety, tylko normalne" (3,60).


Bilety do Wieliczki?
Nie ma. Są tylko trzy wejścia dziennie. Po co więcej?
A dodatkowo - to zdumiało mnie bardziej niż cokolwiek innego - bilety dla obcokrajowców są DROŻSZE niż dla Polaków.



I sławetne: "Czy ma pani końcówkę?"W Anglii zdażyło mi się, że sprzedawca usprawiedliwiał się gorliwie, że musi mi wydać pięć funtów w monetach, bo akurat nie miał w banknocie.
Nigdy jednak nie zdarzyło mi się, żeby jakiś kasjer w supermarkecie, sprzedawca w osiedlowym sklepiku czy nawet pani na bazarze poprosili mnie o drobne lub 'końcówkę'.
W Polsce zaś pytają mnie notorycznie, a raz nawet pan na moją odmowę, z pretensją w głosie zwrócił mi uwagę, że przecież słyszy jak mi coś brzęczy w porfelu (brzęczały pensówki, reszta z lotniskowej kawy).



To drobiazgi.
Można z tym żyć, ale ... skąd ten brak elastyczności?


OBSERWACJA PIĄTA czyli OCZYWISTE OCZYWISTOŚCI

Jestem Warszawianką.
Jeździłam po Warszawie samochodem siedem lat.
I to nie jedną trasą z domu do pracy, ale po najróżniejszych zakątkach. Bez GPS-a.
Mieszkałam między innymi w nowym Ursusie, niedaleko trasy na Grodzisk Mazowiecki.
Wyjeżdżając na wczasy mijaliśmy znane rejony i gdy już mieliśmy odbić na Janki, tuż przed Ursusem, by dojechać do trasy katowickiej, ujrzeliśmy nowy wiadukt, wciąż nie w pełni oddany do użytku, z milionem strzałek kierujących nas ... prosto (czyli na Grodzisk).
Udało się nas zwieść i tylko znajomość okolicy nakazała nam zawrócić na najbliższym skrzyżowaniu.
W przeciwnym razie mieliśmy szansę zajechać aż do Poznania :))



Nie był to jedyne problematyczne oznakowanie.
W czasie trasy mijaliśmy liczne zjazdy z autostrady bez JAKIEGOKOLWIEK oznakowania. Widocznie tylko dla wtajemniczonych lokalsów :))

Katowice co chwila znikały nam z tablic informacyjnych, wypierane przez Wrocław, wprawiając nas w panikę, że przejechaliśmy jakiś zjazd.
Znaki, nawet jak były, to pojawiały się często tylko 1-2 razy.
Łatwe do przegapienia, szczególnie dla kogoś, kto nie zna polskiego.



A by w porę zjechać do przydrożnej łazienki czy lokalu gastronomicznego trzeba mieć sokole oko i przede wszystkich świetny refleks.

Szczytem paranoi jest nowo wybudowane (hmmm, słowo mocno na wyrost) lotnisko (hmmm, słowo mocno na wyrost) Warszawa-Modlin (też na wyrost, bo to tajemnicze miejse znajduje się 40 kilometrów od Warszawy.


Na trasie nie ma ŻADNYCH ZNAKÓW!!!
Mój brat, też nie w cięmię bity użytkownik dróg, odbierając nas, zabłądził, gdyż nawigator skierował go do Modlina, gdzie ... nie ma lotniska. Według GPS-a lotnisko oficjalnie znajduje się bowiem w Nowym Dworze Mazowieckim.
Pierwszy znak pojawia się dopiero po przejechaniu Wisły i to nie od razu.
Trasę dobrze znają tylko taksówkarze.
100 złotych za kurs.




Oczywistą oczywistością jest to, że ktoś ma dowód, legitymację szkolną, zna swój numer PESEL. Wszelka nieznajomość zwyczajów, lokalizacji czy zasad wyrażana w języku polskim (bo po angielsku to wiadomo - jest się rozgrzeszanym od razu) zdaje się być podejrzana i wywołuje bezbrzeżne zdumienie.
I to wiedzie do obserwacji końcowej ...

OBSERWACJA SZÓSTA czyli EJ DZIWUJ ŻE SIĘ POLAKU (i nie omieszkaj wyrazić swego zdziwienia głośno i dosadnie).

To, że dźwięk moich dzieci mówiących po angielsku przykuwa uwagę 3-4 gapiów, którzy najpierw lustrują ich, a potem nas, przestał na mnie wywoływać jakiekolwiek wrażenie (Ja oczywiście tępię namiętnie rozmowy po angielsku, ale ... co ja tam mogę. To język ich zabawy, język kolegów, język który na co dzień używają częściej niż polski. Do nas i do dziadków mówią po polsku, ale już między sobą, szczególnie jak się zapędzą - w kłótni jakiejś - trajkoczą po angielsku :)).

Szlag mnie natomiast trafia, gdy słyszę rzucane mimochodem pod moim addresem komentarze i to od osób, od których oczekuje się profesjonalizmu.

Kiedyś, gdy weszłam do apteki z 14 miesięcznym dzieckiem i zapytałam się Panią Magister czy są pampersy piątki (nie chciałam bezcelowo stać w kolejce zakichanych i zasmarkanych pacjentów, a apteka była jednym miejscem w pobliżu sprzedającym pieluchy, których na gwałt potrzebowałam). Pani Magister nie słyszała pytania i poprosiła mnie o powtórzenie. Na co jej usłużna koleżanka powiedziała: "Ta pani się pyta, czy są pieluchy dla dziecka, które już dawno nie powinno ich nosić!".


Inny przykład:
W tym roku wylatywaliśmy o 6 rano. Na lotnisku byliśmy o 3:30, bo ja mam zawsze reisefieber i wolę nie ryzykować spóźnienia.
Odprawa trwała 1,5 godziny, albowiem taśma przesuwająca bagaże się wciąż zacinała i panowie zamiast odprawiać pasażerów, co i rusz zrywali się by 'sprowadzać spiętrzone walizki na właściwą drogę'.


W efekcie tego rozdwojenia nasza rodzinka weszła na pokład jako ostatnia (o czym nie wiedzieliśmy). Wmaszerowaliśmy do samego środka samolotu w poszukiwaniu wolnych miejsc, których już nie było. Jak tylko włożyliśmy na górę bagaże podręczne podeszła do nas stewardessa i zaczęła nas poganiać, żebyśmy sobie WRESZCIE znaleźli miejsca.
Nie omieszkała też fuknąć z przekąsem, że "z dziećmi to chyba raczej wypadało by przyjeżdżać na lotnisko wcześniej".W końcu każdy usiadł oddzielnie (ja na samym końcu, tuż przy toalecie; miałam wrażenie, że pół samolotu miało sraczkę, a panie stewardesy pieprznęły mnie swoim wózeczkiem z kawą/perfumami/śmieciami/kawą/perfumami/śmieciami chyba z miliard razy; do tego siedzący obok mnie dwumetrowy dryblas nie miał gdzie upchać swych kończyn i wciąż mnie nimi łupał).
Nie powiedziałam ani słowa. Bo w końcu sama byłam sobie winna, nie? :))

Po wylądowaniu grzecznie czekaliśmy, aż WSZYSCY wysiądą, bo nasze bagaże podręczne zostały w lukach na samiutkim środeczku. Gdy opuszczaliśmy samolot jako ostatni, pani stewardessa westchnęła teatralnym szeptem do drugiej: "To ci, to sobie nie mogli z niczym poradzić!".



Wakacje zaliczam do bardzo udanych.
Wypoczęliśmy, spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu, naspotykaliśmy się z rodziną i znajomymi.
Nie mam Bóg wie jakich wymagań.

Jednak za taaakie pieniądze, jakie wydaliśmy przez tydzień, w polskich górach, spędzilibyśmy upojny czas gdzieś na południu Francji czy w Hiszpanii, czyli tam, gdzie spędza je przynajmniej ⅓ Brytyjczyków.

By wybrali się trochę dalej na wschód Europy parę 'niedasiów' trzeba będzie jeszcze uśmiercić.

____________________________________________

* wpis powstał trzy tygodnie temu, ale musiał się trochę uleżeć.
Wtedy, na świeżo, nie miałam siły odpierać argumentów, że jestem zepsutą emigracją kwoką lub obrażoną na kraj ojców zarozumiałą Poleczką.
A dziś ... mogę powiedzieć tylko: Com napisała, tom napisała. Howgh.


** Making of the Lion King 

 The animators speak :)




niedziela, 16 września 2012


2012/09/17 05:42:56
Uśmiałam się i zadumałam. Mam wiele podobnych obserwacji z wielu polskich zakątków. Wizja Twojej Córy w pisuarze doprowadziła mnie do łez ze śmiechu rzecz jasna :)

2012/09/17 08:56:30
O tak, pisuar był genialny :)
Ja krótko, bo właśnie jadę na urlop, ale jak wrócę to przeczytam raz jeszcze i skomentuję dogłębniej. Teraz tylko chciałam napisać, że wszystko to również i nas tubylców wprawia w zdumienie. Ale... ale u nas na Dolnym Śląsku mam wrażenie, że jednak trochę bardziej dba się o turystę. Tzn. coś się ruszyło i wszystkie te kopalnie, parki w Karkonoszach i Sudetach są na prawdę przygotowane z myślą o młodszych i starszych i mają coraz bogatszą ofertę, a że turystów tu mniej dociera to i przyjemniej po górach chodzić (do ideału daleko). A jak się ma dosyć polskiej siemierżności to myk, myk na stronę czeską :) (no, bo niestety u Czechów wszystko da się ).
Taaak, jestem fanką swojego regionu i proszę zatem o wybaczenie to zachwalanie DŚ :)
A jeśli chodzi o ceny, to u nas w pracy wszyscy jeżdżą na wakacje do Chorwacji. Cenowo wychodzi podobnie, pogoda ładna i odległość prawie taka, jak nad Bałtyk. A i infrastruktura i ludzie przyjemniejsi. Nad naszym morzem będąc kiedyś na początku września czułam się, jak intruz, który bezczelnie przyjechał po sezonie i jeszcze chciał jeść i pić. Wszyscy okazywali wrogość i zmęczenie po dwóch miesiącach walki z polskim turystą.
Teraz chyba się to trochę zmieniło, ale nadal mam wrażenie, że turysta to taki ktoś, kto nie jest mile widziany. Jego kasa jak najbardziej, ale on jest już tylko uciążliwym dodatkiem do portfela.
Przepraszam, że tak chaotycznie ale właśnie się pakuję :) nad polskie morze się pakuję :)
Bardzo dobry ten Twój tekst :) i niestety prawdziwy.

2012/09/17 12:37:58
Podoba mi się Twój tekst, świetne i niestety prawdziwe obserwacje.
ps. Córki wspinaczki na pisuar poprawiły mi humor na dzień dzisiejszy.

2012/09/17 13:01:09
O tak, mnie też denerwują te płatne kibelki, w Irlandii też wszędzie bezpłatnie można się załatwić, często korzystam z toalet dla matek z dziećmi - darmowy luksus na który w Polsce jeszcze długo czekać. Tylko raz spotkałam się z czymś takim we Wrocławiu na lotnisku,więc jakieś światło w tunelu jest. Natomiast przerażenie mnie raz ogarnęło kiedy prowadziłam dzieciaki z irlandzkiej szkoły (starsze chodzi, młodsze towarzyszy przy odbieraniu starszego), a tu dwóch pijanych Polaków załatwia się na ulicy przy koszach na śmieci, mimo że najbliższy pub, w którym bezpłatnie mogli by to zrobić oddalony jest o 20 metrów. Na nasz widok po prostu się zaśmiali i sobie poszli. Poczułam się jak podglądaczka, ochyda. Zawsze powtarzam sobie, że nie będę się wstydziła za innych, i wciąż mi to nie wychodzi :(

2012/09/17 20:39:42
No cóż, jest wiele racji w tym, co napisałaś. Mnie to wszystko specjalnie nie dokucza - pewnie dlatego, że zupełnie nie jestem "zagraniczna";) Czasem tylko do Irlandii latam, ale poza tym, to wszystkie wakacje (od urodzenia:)) w Polsce spędzam...
Wiem, że u nas drogo, brat nie raz mi już tym faktem uzasadniał brak planów urlopowych w Ojczyźnie...
Jako główny kierowca rodziny wiem też, że drogi fatalnie bywają pooznaczane...
Jako polska turystka wiem również, że mapy i przewodniki sobie, a rzeczywistość sobie - szczególnie wnerwia mnie brak oznaczeń szlaków turystycznych - no niestety z mapy nie da się wszystkiego wyczytać, zwłaszcza, gdy trasa przebiega przez las, gdzie ścieżek zazwyczaj dostatek...
Ale...
Z sikaniem nigdy nie mieliśmy problemów i mam wrażenie, że musiałaś trafić na jakieś zagłębie wyjątkowo agresywnego biznesu toaletowego;)
Jedzenie... no zdarzają się wpadki, zwłaszcza pierwszego dnia pobytu, ale zazwyczaj udaje nam się znaleźć lokal ze smacznym i wcale niedrogim menu. Serio!
No, a jeśli o atrakcjach mowa... no to wiadomo, że jak się w góry jedzie, to morza nie będzie (przynajmniej w Polsce;))
(I jakkolwiek zabrzmiało to ostatnie zdanie, to zapewniam, że żadnych złośliwych intencji nie miałam:)).

2012/09/18 00:13:57
@ Żono, moja córka idzie w moje ślady, jeśli chodzi o przygody. Ciekawa jestem, kiedy zacznie pisać blog :))

@ Emilya, położenie Wrocławia zobowiązuje :))
Jeśli chodzi o rozszerzające się zaplecze turystyczne, to to mnie właśnie najbardziej wkurza, że ono JUŻ JEST w wielu miejscach całkiem niezłe, ale albo nierozreklamowane, albo nieczynne, albo koszmarnie drogie.
Moi znajomi też często jeżdżą do Chorwacji; ze względu na ceny i widoki :)

Miłego urlopu i zebyś nie była traktowana jako dodatek do portfela :))

@ Milexica, wyślę swój tekst do Ministerstwa Turystyki i niech sobie przemyślą! A co! :))

A historia o pisuarze jest ostatnio naszą sztandarową (córka też uważa to za niezły dowcip, choć jak na miejscu zaczęłam się z niej śmiać, to ... zarobiłam też burę od pani w kolejce, bo dzieci nie wolno obśmiewać, gdyż będą miały traumę na całe życie - to tak a'propos komentarzy i wcinania się w cudze życie :))

@ Rowena, w Lądku też wszyscy sikają na potęgę, po zaułkach, po przejściach, po klatkach (a z toaletami akurat wcale nie jest tak różowo).
Mi się zdarzały podobne sytuacje, a facet po prostu wyciągnął łapkę i 'kazal' mi się. gestem nie znoszącym sprzeciwu, zatrzymać i poczekać, aż on się spokoje odbarczy na pobliskie krzaczki :))

Lotniska są w miarę cywilizowane. Zresztą ja uważam, że pewne zapóźnienie cywilizacyjne może się obrócić ku czemuś dobremu, bo obiekty budowane są według nowszych technologii i przez to od razu są na wyższym poziomie (np. metro w Warszawie - spuśćmy zasłonę milczenia na ostatnie zalewajki i zniszczenia - jest o niebo lepsze niż niektóre linie londyńskie)

@ Ren-ya, zgadzam się, że można trafić, ale mi chodzi o to, żeby nie musieć trafiać i poszukiwać, bo zagraniczny turysta nie będzie miał na to czasu ani ochoty (brak mu też będzie znajomości niuansów i pewnych specyficznych zachowań, które lokalsi wysysają z mlekiem matki). Jak idę do restauracji tajskiej, to wiem, czego się mogę spodziewać i wiem, że to będzie inne niż w restauracji włoskiej.
Może nie mieliśmy szczęścia? Ja bym chciała jednak poczuć coś więcej niż sól ... (wiem, że ocena jest nieobiektywna).

A co do gór i morza (jak rozumiem to porównaie do Polski vs południa Francji), to ja nie muszę marzyć o przenoszeniu gór nad morze, ale jak już jadę nad to morze, to niech budki ze świeżymi rybami będą czynne, że będzie się można wspąć na latarnię morską, że ratownik będzie patrzył na kąpiących, a nie podrywał panienki.
Krótko mówiąc, niech tylko działa to, co już jest, a nie będzie źle.
A góry?
Wiara góry przenosi.
A ja wierzę, że Polska ma potencjał :))

2012/09/18 15:08:28
Ja do dziś, mając 36 wiosen, nie łapię komu kółeczko, komu trójkącik i wpadam w kłopoty. A moje niespełna trzyletnie dziecko wchodzi do publicznych kibli i następnie kręci głową, że "tu nie", a kasa nie zwraca za bilety. Odkąd na Dworcu Wschodnim straciłam tak 2,5 zł (sic!), słownie: dwa i pół złotego, obiecałam, że gówniara będzie do osiemnastki sikać pod dworcowymi krzakami ;)

2012/09/18 20:59:30
Bezcielesna, masz rację - w krzaki dziewoję! Co będzie wybrzydzać?! :))
(jeśli zaś chodzi o publiczne toalety, to jednak rozumiem wybredność Wiertki, bo dla mnie używanie wszystkiego innego co nie jest moim osobistym sedesem, ewentualnie sedesem zaufanych przyjaciół bywa traumatyczne :))

Kółeczka z trójkącikiem nie mylę, ale mam parę takich rzeczy, których za chiny nie mogę zapamiętać :))

2012/09/18 21:27:51
Zachwyca twoj zmysl obserwacji! Moze istotnie kariera w MI6? :-)
Trojkacik i kolko - senny koszmar Norweskiego.
Zebym nie wyszla na malkontentke, a moglabym poplynac wlasnymi historiami z ojczyzny, sa przeblyski - wzruszajacy, gratisowy litr spienionego mleka, gdy poprosilam o odrobine w filizance dla Dyni (i jeszcze ciastek dziecku nasypali)... choc tak naprawde, przy miniaturowym paczku za osiem PLN... powiedzmy, ze nieco mi sie zwrocila tym mlekiem inwestycja :-)

2012/09/19 00:14:05
No cud że się JESZCZE do Malewicza nie przyczepiłaś - z tym jego kwadratem ;))

Trafne oberwacje, no tak.
Porady krajanki prosz: w kawiarniach zawsze zostawiaj pół centymetra płynu w filiżance lub objętość łyżeczki czegokolwiek innego - wtedy nie mogą NIC (obsługa znaczy się ;)
W restauracjach na wejściu pytasz co jest nieosolone czyli innymi słowy NA SŁODKO (A zawiesisty sos to nasze dziedzictwo, nie ma przebacz)
A z tymi moniakami to lepiej, że cię pytają czy masz niż (jak mnie) notorycznie nie wydają ('będę winna grosika". I tak grosik do grosika...)
Problem z Modlinem - znany mi, odebranie kuzynki z przywózką do centrum wyszedł drożej niż sam lot, aaaa.
W te dialogi stewardes ciężko mi uwierzyć, one są zazwyczaj słodkie do wyrzygania, choć jak tylko się odwrócą to uśmiech znika z twarzy jak zmieciony zawieją - zawsze mnie to zjawisko fascynowało... chyba że to Ryan, to może - jaki standard takie sztwardesy, cóż.

2012/09/19 11:00:54
@ Kaczko, do wywiadu się nie nadaję - za bardzo jestem gadatliwa i nieskoordynowana, a do tego po mnie widać wszystkie emocje. Zdradziłabym się od razu.
A moje dzieci są 'spaczone' Doktorem Who i MI High, więc wszędzie widzą szpiegów :))

Co do kółeczka i trójkąta, to nadal nie wiem, jakie jest uzasadnienie. Myślę, że można to zinterpretować tak: trójkąt-facet z napakowaną klatą, szeroki w barach, wąski w pasie, a kółko-kobieta, bo krągłe kształty :))

Co do mleka i ciaste i innych uprzejmości, to na pewno jest tego więcej. Polacy sa bardzo gościnni (co podkreślali wszyscy goście, którzy przyjechali na Euro) i właśnie o to mi chodzi, żeby zrobić kolejny krok, żeby z tej gościnności i wielu przemian i zaplecza zrobić wreszcie jakiś rozpoznawalny w świecie (a przynajmniej w Europie) atut.

@ Inwentaryzacjo, a z tym kwadratem, to że co? Że posądzam Polaków o ukryty podprogowy rasizm? :))

Rady kawiarniano-restauracyjne wezmę sobie do serca. Dzięki :)

Grosiki są irytujące, to fakt, ale 'końcówka' nie gorsza. Notoryczny brak drobnych w miejscu, gdzie są one głównym narzędziem pracy, to lekka przesada!

Modlinowi cierpliwie daję jeszcze trochę czasu na rozkręcenie się (o infrastrukturze nie pisałam, ale nie bądźmy drobiazgowi), natomiast oznakowanie powinno się zmnienić JUŻ.
Stewardessy też mnie zaskoczyły (może je pilot opieprzył wcześniej, albo coś).
I nie były z Ryana tylko ... no domyśl się po kolorze uniformów ze zdjęcia (literka bliżej końca alfabetu :))
Ale już sam fakt rzucenia uwagi pod adresem nie.
W Anglii urzędnik, osoba z obsługi, sprzedawca by prędzej połknęli własny język.
W Polsce wciąż robienie aluzji i kąśliwe komentowanie jest to częste.

Ps. zauważyłam właśnie, że na blogspocie blogi z bloxa pojawiają się dużo, dużo później. Cóż, może to celowe deprecjonowanie konkurencji :))

2012/09/19 19:47:21
Nie rozumiem, jak można mylić kółeczko i trójkącik. Kółeczko to dziura, prawda? A trójkącik jest ostry. I jakim cudem się mylicie? :D

2012/09/19 21:03:43
Oj narzekasz Fidrygauko, narzekasz... W większości słusznie i racje przyznaję, jednak tzw. "końcówek" bronić będę. No bo co złego jest w tym, że ktoś poprosi cię o drobne? Masz - dajesz, nie masz, lub masz ale dać nie chcesz - nie dajesz i tyle... Nikt Cię za to przeklinać nie będzie, a wręcz przeciwnie, możesz zostać wychwalana pod niebiosa, bo tylko pracę komuś ułatwisz. Piszę to ja Mukla- księgara, która oprócz czytania książek ma w swoich obowiązkach obsługę kasy fiskalnej i która zdecydowanie woli poprosić klienta o tę nieszczęsną "końcówkę", niż latać potem po warzywniakach, aptekach i Bóg wie gdzie żebrząc o rozmiankę.

2012/09/19 21:34:45
A propos drobnych, to chciałam jeszcze podzielić się z Wami pewną swoją... nie wiem nawet, jak to nazwać. Wole bilon od banknotów, lubię mieć drobne. Jeśli tylko jestem w stanie, płacę drobnymi. Uwielbiam wyrazy wdzięczności sprzedających :D Taka nieszkodliwa rozrywka.

2012/09/20 23:54:42
@ Mukla, właśnie o to chodzi, że nie ma aż takiej wolności z tym dawaniem, bo sprzedawcy niemalże wymuszają na tobie tę nieszczęsną końcówkę.
Właśnie nie rozumiem tego zjawiska konieczności rozmieniania - bo dlaczego nie mieć w kasie odpowiednio dużo bilonu, by później nie mieć tego problemu?
Nie wiem, może są jakieś przepisy na temat opróżniania kasy na noc i następnego dnia to jest problem.
W Anglii kasy są zawsze wypełnione pełne po brzegi wszelkimi monetami (a pensówki i dwupensówki są wręcz wyrzucane przez ludzi na ulicy, bo zawalają im portfele).

@ Żono, to musisz mieć ciężki portfel :))
A co do wyjaśnienia kółeczka i trójkącika, to faktycznie ... jest w tym jakaś logika (ale nie wiem, czy użyję jej przy tłumaczeniu tych symboli dzieciom :))))

2012/09/23 00:23:34
Spozniona jestem mocno, ale przeciez nie moge sobie darowac:))
Najbardziej podoba mi sie ten fragment:

"Jednak za taaakie pieniądze, jakie wydaliśmy przez tydzień, w polskich górach, spędzilibyśmy upojny czas gdzieś na południu Francji czy w Hiszpanii, czyli tam, gdzie spędza je przynajmniej Brytyjczyków"

A podoba mi sie, bo oczywiscie wyjasnia dlaczego przez 28 lat bylam w Polsce tylko 3 razy:)) I w chyba to juz koniec moich podrozy do Polski. Z wiekiem czlowiek robi sie co raz bardziej wygodny, a tam nie dosc, ze jest jak opisalas, to jeszcze pogoda od siedmiu bolesci.
Najlepsze przygody kibelkowe to mial moj Wspanialy:)))
Najpierw go w Kielcach na dworcu PKS gonila babcia wykrzykujac oczywiscie po polsku, a on poniewaz nie zna polskiego to ignorowal.
W Lodzi nie moglismy oboje rozszyfrowac wlasnie tego tajemniczego koleczka i trojkacika:)) W Toruniu nie wiedzial zupelnie o co chodzi i ja musialam interweniowac, zeby chlop zaplacil za mycie rak i dostal odpowiednie oprzyrzadowanie od babci. Z tym placeniem za mycie rak po korzystaniu z toalety to jest niestety CHORE i chyba tylko w Polsce egzystujace zjawisko.
Na koniec w Krakowie w kawiarni w rynku byla na drzwiach "tajemnicza skrzynka" do ktorej nalezalo wrzucic zlocisza i wtedy dopiero mozna bylo otworzyc drzwi.
Co ciekawe jak sie juz drzwi otworzyly to w toalecie nie bylo ani papieru toaletowego ani recznikow. Wiec maz trzymal otwarte drzwi a ja latalam za papierem.
Nie, takich wakacji to ja juz nie chce miec;/

2012/09/23 19:36:41
Star, jeśli chodzi o koszty wakacji w Polsce, to jeśli nam dzielącym wszystko przez pięć (kurs funta ok. 5 zł) wydało się drogo, to nie wiem za co Polacy zarabiający w Polsce jeżdżą na wakacje. Napadają na banki czy co? (fakt, nie był to jakiś super niskobudżetowy wyjazd, ale też nie jakieś rozpustne szaleństwo).

A z toaletami, to jak widzę śpiewka się powtarza - dla nie-Polaków to chyba jeden z najbardziej rzucających się szczegółów i uniedogodnień.
Próbuję wyobrazić sobie Wspaniałego gonionego przez wykrzykującym w nieznanym narzeczu babcię :)))
Swoją drogą, to czy w jakimkolwiek innym kraju (oprócz bloku wschodniego) istnieje instytucja babci klozetowej???

2012/09/24 02:01:03
Ta gonitwa urzadzona Wspanialemu przez babcie klozetowa to bylo drugiego dnia naszego pobytu w Polsce, a ze ja tez nie bywam i od poprzedniego pobytu uplynelo 14 lat to nie wpadlam na to zeby z nim pojsc. Stalam z bagazami na stanowsku czekajac na autobus a on sam poszedl bo spodziewal sie na drzwiach np. ludzikow;)
Na szczescie byl z nami moj brat i wpadlam na pomysl, zeby go wyslac za Wspanialym tak na wszelki wypadek. I wlasnie moj brat widzial ta scene jak Wspanialy maszeruje a babcia za nim drepcze i krzyczy:)
Dla mnie najwieksza paranoja jest oplata za mycie rak!!!! Na zdrowy rozsadek, kto normalny nie myje rak po skorzystaniu z toalety??? I tu mialam problem, bo on sie nie dogada, wiec jak z dzieckiem musialam wlazic do kibla i dokonywac transakcji finansowej:)
Jeszcze byl kibelek gdzies w jakiejs malej miescinie gdzie zatrzymalismy sie po drodze, taki wiesz na skwerku, z ktorego buchal taki smrod, ze Wspanialy powiedzial, ze on raczej woli wypocic niz tam wejsc.
A ja tak bardzo chcialam pokazac mezowi moj rodzinny kraj...
Na szczescie on z tych co nigdy nie narzeka, nic nie krytykuje i potrafi sie przystosowac do najtrudniejszych warunkow, ale wiesz... bylo mi wielokrotnie wstyd.

2012/09/24 02:09:49
Zapomnialam o kosztach, widzisz u mnie za cene samego biletu to ja mam super wakacje gdzies w Ameryce, Kanadzie, Karaibach, Meksyku itp. bo u nas w gre wchodzi duza odleglosc. Jeden bilet do Polski w obie strony to suma rzedu $1000 do $1500 w sezonie. Za $1500 to ja mam wakacje w Dominikanie dla nas obojga 5 dni w super warunkach, przy pieknej pogodzie i idealnej obsudze.
A w Polsce musze za nas dwoje za same przeloty zaplacic $2000 lub $3000 do tego hotele, (przeciez nie bede siedziec w durnych Kielcach przez tydzien czy dwa), przejazdy miedzy miastami, wyzywienie itp. W sumie koszt sie zamyka w granicach $5000 i szlag czlowieka trafia, bo ani uzyl, ani zwiedzil, ani posmakowal i jeszcze pogoda zawsze pod wielkim znakiem zapytania. Dlatego w moim przypadku to zupelnie poroniony pomysl, jak czlowiek caly rok pracuje, to chcialby odpoczac po ludzku.

2012/09/24 23:14:11
Star, nie uświadomiono Cię tu i ówdzie, że wstydzić to się można tylko za siebie?
Zbiorowy wstyd za kraj, wktórym się na dodatek nie mieszka, nie ma racji bytu :)

Na szczęście, powiem Ci, w Polsce się naprawdę BARDZO DUŻO zmienia.
Na lepsze i co raz szybciej.
Ten wpis z założenia był krytykancki. Obiecałam, że się będę czepiać i się czepiałam :))
Myślę jednak, że dzisiejsza Polska by cię zaskoczyła (choć za obszary bardziej oddalone od wielkich miast, przemysłu, życia kulturalnego itp. nie ręczę)

Nam na pewno jest łatwiej przyjeżdżać tanimi liniami (beznadziejnym, bo beznadziejnymi, ale te 2 godziny lotu da się wytrzymać), za cenę 1/3 moich miesięcznych zarobków (za całą rodzinę - jak się uda bilety upolować w porę :))

Ja się rozochociłam i zamierzam częściej spędzać wakacje bez rodziny (tylko mąż i dzieci :)) i już planuję wyjazd nad morze.
A przy okazji rodzinę i znajomych też odwiedzimy.
Zaczynam oszczędzać.
W końcu przyjaźnie i miłość, to rzeczy bezcenne - warto w nie trochę poinwestować :))

2012/09/25 11:59:36
Śpieszę donieść, że jestem w stanie znaleźć skojarzenie dla kółko=pani, kółko=pan oraz trójkąt=pani, trójkąt=pan. Koszty bujnej wyobraźni :)

2012/09/26 12:15:46
Ze znaczkami na kiblach sprawa jest bardzo prosta: wszyscy wiedzą, że kobieta jest okrągła, a mężczyzna jest trójkątny.;)

2012/09/26 12:16:33
Bezcielesna, czytanie blogów+wrodzona inteligencja=sukces życiowy :))

2012/09/26 12:41:45
Red_adelka - i mi się to tak kojarzy (choć - przyznasz sama - logiki w tym za grosz :))

2012/11/26 01:14:58
pozdrowienia od emigranta dla emigranta!

piękny tekst, jakze prawdziwy, przeczytałam chociaz juz po pierwszej (i mąż narzeka...)
ciekawe, że ja też kiedyś popełniłam podobny, trochę krótszy - bo i wyjazd był krótszy, i pisane było na gorąco
polskapakistansverige.blogspot.se/2012/06/may-bilans-po-16-godz-w-polsce-3-osoby.html

a historia z samolotem przypomniała mi moją z lotniska... polskapakistansverige.blogspot.se/2012/06/o-wyzszosci-urzednika-nad-petentem.html

2012/11/27 12:48:55
Aleksandra, dzięki za linki (i za odwiedziny na blogu :))). Przeczytałam i faktycznie, to tylko potwierdza, że wiele jeszcze się musi zmienić.
Ale bądźmy dobrej myśli :))
W Anglii urzędnicy są dla odmiany bardzo uprzejmi, tylko co z tego, jak mają takie oporne komputery, które odmawiają współpracy? :))

2013/04/10 12:34:05
Haha :)
Dobre, niestety, choćbym nie wiem jak kochała naszą Ojczyznę, mogę się krwią podpisać pod tym tekstem i wysłać jako petycję - chyba ktoś sprawuje pieczę nad turystyką w tym kraju?
Co do "końcówek". Byłam ja sobie w sierpniu w Karpaczu, w drodze na Śnieżkę. Płaciłam za wstęp... jakieś złotówki, kilka kilkudziesięciogroszówek, kilka miedziaków. Pani z okienka do mnie "ja to zawsze, kiedy turysta płaci mi takimi drobniakami, myślę sobie, że robi to złośliwie" :D

2013/04/11 15:04:04
hanmak09 - he, he, nie wiem czy petycja wpłynęłaby na stopień przesolenia potraw czy walone między oczy uwagi (pewnie by się nieźle dziwowali :)).
Ale już na otwarcie wystawy w studiu filmów animowanych czy lepsze oznakowanie dróg ... kto wie, kto wie?

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!